Okolice bunkra

- Kate, czy jestes tego pewna? Tam bedzie bardzo niebezpiecznie, zastanow sie prosze...

- Kate, no nie wiem - powiedział Charlie - CHociaż, ale zaraz gdzie ta dwójka...

-Nie musicie sie o mnie martwic. Cale dziecinstwo chodzilam z ojcem na polowania. Idziecie?-Kate nie zwazala na slowa mezczyzn i puscila sie przodem.

Słońce zaszło za jedną z wyżyn.
- Gdzie ten Scoot i Steve, no cóż chyba będziemy zmuszeni pójść w czwórkę - zdenerwował się Charlie.

-Nie wygladali na kogos kto chce isc do dzungli. Powiedzieli tylko ze wy idziecie.-Kate odpowiedziala Charliemu

- A niech to szlag - zaklął Charlie - no dobra, idziemy w czwórkę, Jack, Boone, Kate ruszamy.

- Ok, lecimy... Kate, trzymaj sie nas.

Czwórka rozbitków ruszyła piękną doliną.
- Obóz rozbijemy, gdy przejdziemy przez tą polanę. Jeżeli zacznie padać będziemy musieli wracać.

Christophe wszedł do dżungli. Postanowił się lepiej rozglądnąć po okolicy... Liczył, iż znajdzie coś wartego uwagi.

Gość

- Kate, co z Twoją reką? - spytał Jack.

Boone troszke zaniepokojony, powiedzial: - Hmm... przeraza mnie cisza panujaca na tej polanie... moze wrocimy do rozbitkow na wyspe ? Zbierzmy faktycznie drewno i zorganizujmy jakies pozywienie

Gość

- Myślę że takie chodzenie w kółko nic nam nie da, zgadzam się z Tobą Boone. Musimy znaleźć pożywienie i wode. Jeśli tego nie zrobimy, wkrótce umrzemy - powiedział Jack.

Zapadł zmrok.
-To co rozpalamy jakiś ogień?

- No musimy, bo zamarzniemy... Jack, masz cos na rozpalke ?

Shannon wchodzi powoli w glab dzungli szukajac drzew owocowych. Widzialam jak gdzies stad wychodzil jakis facet z owocami...gdzies tu musza byc - szepnela do siebie i poszla dalej.

Boone, poszedl rozejrzec sie po okolicy... zbierajac drewno do ogniska natrafil na jakas kartke, zdziwiony z trudem (ciemnawo bylo) staral sie dostrzec napisow. Jedyne, co udalo mu sie ustalic, to to, ze jest to tekst francuski. - Ah, Shannon, Ona zna ten jezyk. Powiedzial do siebie Boone. Po chwili byl przy ekipie, ktora probowala rozpalic ogien. Krzyknal tylko: - Ja wracam na wyspe, znalazlem cos...

Zatapiajac sie w pojawiajacych sie ciemnosciach dzungli, Boone biegl ile tylko mial sil, chcial zdazyc przed totalnym zmrokiem... Kiedy zaszyl sie juz w glebi lasu, poczul, ze cos go goni. Obejrzal sie i zobaczyl poruszajace sie krzaki... to cos zblizalo sie do niego... Boone, schowal znalezione kartki do kieszeni i po chwili wznowil sprint, ogladajcac sie co chwila za siebie, to 'cos' bylo blisko niego... lecz Boone nie dawal za wygrana i przyspieszal z kazda sekunda... i nagle... poczul zderzenie... to byla Shannon... razem upadli na ziemie, czekajac az to 'cos' ich staranuje...

Shannon nagle czuje mocne uderzenie. Upada na ziemie. Traci przytomnosc.

- Co ten Boone wyprawia? - zapytał Charlie Jacka - Nie możemy na niego czekać idziemy dalej.

Boone, nie zwlekajac wzial siostre na rece i kontynuowal ucieczke... to 'cos' ich doganialo... nagle na ich drodze stanal Locke...

John wyciągnął noża z kieszeni, wycelował i rzucił się na bestie. Nóż wbił się jej prosto w szyje, bestia padła. Był to ogromy dzik. John nigdy tak dużego nie widział.
- Nic Ci Boone nie jest? Musisz zabrać Shannon do Jacka! Szybko zaprowadzę Cie.

- Dzieki John, uratowales nam zycie.. mi nic nie jest, ale Shannon... Ona jest nieprzytomna... Jack jest na polanie jakies 2 km stad... tzn byl tam, jak odchodzilem... szybko, musimy ratowac Shannon... chodzmy

Gość

- Musimy wracać Charlie, nie możemy go tak zostawić, to zbyt niebezpieczne. Ja wracam - powiedział Jack.

- Dobrze - odpowiedział Charlie - My z Kate ruszymy dalej!

Gość

- Ok, jeśli coś zobaczycie to wracajcie na wyspe - powiedziawszy to, Jack pobiegł w kierunku wyspy.